Tak bardzo skupiłam się na obsłudze wszystkich moich Klientów, że aż zapomniałam o blogu. Przypomniały mi o tym maile z propozycją współpracy, które aż mnie wzruszyły, ponieważ nawiązywały do tego, co napisałam w moich AŻ dwóch wpisach.
To natchnęło mnie do napisania tekstu o pisaniu.
Uważam, że pracę copyritera bardzo dobrze opisuje ten mem:
Źródło: nie wiem, ktoś mi wysłał.
Nie ma co się dziwić. Jeśli piszesz dla sklepów internetowych, to często piszesz o tym samym. Bardzo łatwo można się w tym zapętlić, ponieważ jeśli piszesz parafrazę parafrazy, to Twoja błyskotliwość, zamiast przypominać jednorożca w brokacie, przypomina te słynne teksty na podryw:
I ja mam dokładnie tak samo. Wtedy rozpoczynam eldorado trafnych zagajeń do Klienta w opisach i w opisie szamponu do włosów farbowanych lecę:
„Szukasz szamponu do włosów farbowanych? Znakomicie się składa!”
Wiadomo, że jak Klient wszedł na stronę szamponu do włosów farbowanych, to pewnie go nie szuka.
Jeśli już zaczynam tak pisać, to oznacza, że muszę przestać i zrobić sobie małą przerwę. A robię ją nie na kawę, jogę, jarmuż, uziemianie się boso na trawie, leżenie na macie z kolcami czy też mały jogging w rytm śpiewu ptaków, których gatunków nie znam, bo znam tylko gołębie, które koniecznie chcą zanieczyścić odchodami mój balkon.
Swoją drogą odnośnie do gołębi, to szukając na nie sposobu, znalazłam świetną opinię jednego produktu, który miał je odstraszyć.
Tymczasem…
Chodziło o tego sympatycznego ziomka:
Obsługa Leroy Merlin też w formie. W odpowiedzi na inny komentarz:
Ciekawa jestem, jak dział obsługi klienta wyjaśnia sytuację, że plastikowy kruk nie działa. Przyjeżdża ktoś z obsługi ze swoimi gołębiami i robi test? Czy wysyłają tego kruka na jakieś szkolenie?
Ale powracając.
Kiedy zaczynam pisać dziwne rzeczy, to przestaję i idę poczytać wiersze. Wiem, jak to brzmi.
Ja jednak od zawsze byłam natchnioną polonistką, która wierzyła w magię i potęgę słów. Pierwsze rozczarowanie przyszło, kiedy do mojego miasta weszły szturmem centra handlowe i słynne napisy: Od 20 zł. A tam jedna smutna bluzka, która sama przeprasza, że wprowadza w błąd, bo reszta kosztuje więcej.
Często sięgam po jedną z moich ulubienic, czyli Halinę Poświatowską. Kobieta miała naprawdę pod górkę w życiu. Bardzo poważnie chorowała na serce. Przez swoją wadę często przebywała w szpitalach i uzdrowiskach. W trakcie jednego z takich pobytów spotkała swojego przyszłego męża, który również chorował na serce. We wspomnieniach Poświatowskiej można przeczytać, że jej otoczenie nie pochwalało tego związku, ponieważ silne uczucia nie wpływały dobrze na jej stan zdrowotny.
Jednakże jak to zwykle bywa z miłością, Halina świadoma swej kruchości poślubia Adolfa Ryszarda Poświatowskiego, który umrze już dwa lata po tym radosnym wydarzeniu.
Życie Poświatowskiej jest podporządkowane choremu sercu, w którym nosi wielką miłość i sprzeciw wobec losu, który nie chce się odmienić.
W jej poezji lubię portret zakochanej kobiety, która pokazuje kruchość i siłę, taniec życia ze śmiercią.
delikatnie niosę moje serce
jak obciętą głowę świętego Jana
ziemia tańczy pode mną
moje serce jest amebą
wydłużającą się bez końca
żyjątkiem
ten świat należy do niego
łóżko obraz cztery kąty
moje serce lubi geometrię
i harmonię
ostrożnie je niosę
jak obciętą
głowę świętego
Poezja poprawia mój styl
Przede wszystkim przypomina, że słowa nie są tylko użytkowe, że mają piękne synonimy oraz wiele znaczeń. Przypomina, że bawić się słowem można także pisząc mailing o butach. Więc bawię się i piszę tak:
Poniedziałki bywają ponure.
Zwłaszcza kiedy budzisz się w maju a okazuje się, że za oknem październik.
Wszystkim nam po prostu należy się trochę słońca.
A skoro już mowa o słońcu to w prostej linii dochodzimy do sandałów.
Sandały to taka trochę cicha woda, która później okazuje się wzburzonym morzem małych kontuzji dla Twoich stóp.
Pewnie zgodzisz się z nami, że choć raz w życiu zdarzyła Ci się taka historia:
Jesteś w sklepie i je widzisz.
Wyglądają na wygodne.
Myślisz sobie: no przecież te paski są miękkie i całkiem niegroźne dla moich stóp. Mierzysz i wydaje się, że jest okej.
I wtedy się zaczyna. Nagle te paski są niczym ciernie, których głównym zadaniem jest wbić się w Twoją stopę przy każdym ruchu. Natomiast pod spodem właśnie hymn swoich ludzi wygrywa wkładka, która nagle się robi śliska niczym lodowisko. Już sama nie wiesz, czy dalej idziesz, czy jedziesz na mikro nartach.
Nadal myślisz: dam radę.
I właśnie wtedy pojawia się on – niczym ptak ciernistych krzewów.
PIERWSZY ODCISK.
Co wtedy robi większość z nas?
Kupuje plastry. Dużo plastrów.
Kiedy już Twoja stopa zaczyna przypominać mumię, okazuje się, że to nie koniec atrakcji.
Pasek przy palcach nagle obudził się głębokiego snu sprawiedliwych i zaczyna wrzynać się w tym jednym bolesnym miejscu na małym palcu, mniej więcej tam, gdzie zaczyna się paznokieć.
Twój krok zaczyna się zmieniać. Utykasz lekko, a każda odległość nagle staje się wyzwaniem i mimo że powinnaś zajść po chleb, to nagle stwierdzasz, że chleb jest całkowicie zbędny w Twoim życiu, bo po prostu W TYM MOMENCIE MUSISZ ZDJĄĆ I SPALIĆ SWOJE SANDAŁY.
Przychodzisz do domu, rzucasz je w kąt i idziesz zaleczyć swoje rany. Te na stopach i te na duszy. No przecież te buty Cię tak oszukały. Jak to jest, że kilka pasków okazało się koniem trojańskim, który spustoszył Twoje stopy?
Najprawdopodobniej kupiłaś po prostu buty wykonane z plastiku.
My Ci mówimy, że nie musisz się męczyć!
Nasze sandały są niczym ściągnięcie stanika pod długim dniu.
Niczym związanie włosów po wejściu do domu.
Niczym godzina 17 w piątek.
Niczym Bradley Cooper bez koszulki. (W oryginale jest tu gif, gdzie Bradley jest bez koszulki).
Piękne.
Wygodne.
Nic się nie wrzyna.
Nic się nie ślizga.
Marzenie.
Polecam zapisać się do newslettera i kupić w ogóle coś z naturalnych tkanin u Moniki Kamińskiej. |
Oczywiście poezja nie działa tak, że od ręki zaczynam pisać o konającym w samotności bucie, który wiecznie zła pragnąc, wiecznie czyni dobro. To tak nie działa.
Pamiętasz stare prezentacje? Te efekty, który zajeżdżały na ekran jak po trzech szotach tequili? Te, które obijały się od ścianek: góra, dół, prawa, lewa. Aż cała sala leciała głową za nimi. A to wszystko by na końcu wleciał efekt żaluzji i wszystko ułożyło się w słowo: „WITAM”?
Tak. To właśnie tak działa. Poezja zmienia jakość pisania z prezentacji z roku 2002 na eleganckie slajdy z 2020. Dodaje elegancji, lekkości, piękna słowom.
Oczywiście inspirują mnie też inne rzeczy.
Memy. Gołębie. Gify z Ryanem Goslingiem.
P.S. Ciekawostka. O twórczości Poświatowskiej mówiłam na swojej maturze. Poniżej wklejam jej fragment, przypominam, że jak to pisałam miałam 17 lat. Czyli było to w 2007 roku. Wtedy nosiłam mroczną grzywkę, która korespondowała z tym, że mieszkałam przy cmentarzu. Do tego dorzuć sobie utwory O.N.A. I mamy to. Styl pisania podniosły, ostateczny i mocno cierpiący. W sumie sama się dziwię, że nie rozdałam komisji od razu żyletek.
No to lecimy z fragmentem. Jest rok 2007, Pogoń przegrywa z Legią 1 do 3, a ja piszę jedną z bardziej doniosłych prezentacji maturalnych w historii LO IV. Jakby ten moment miał soundtrack, to na bank leciałoby Myslovitz „Chciałbym umrzeć z miłości”.
Miłość i śmierć, wieczny niepokój, strach. Poświatowska sama o sobie powiedziała: „Jeśli poetów mierzy się wielkością ich niepokoju, to ja przeszłam własną genialność”. Na jej życie składał się przecież strach, przed śmiercią, przed przemijaniem.
Niepokój czy zdąży, czy dane jej będzie żyć jeszcze trochę. Tym aforystycznym wyznaniem zamknęła dramat swojego życia i swojej poezji. Pozbawiona teatralnej pozy, nie ukazuje cierpiętniczej samokreacji. Nie ma teatru cierpienia. Jest autentyczny przejmujący głos człowieka, który wyrywa się z objęć śmierci i z chwilą, gdy mija bezpośrednie zagrożenie, żyje normalnie. Ba, żyje nawet ponad stan możliwości fizycznych organizmu. Ten animalny, instynktowny głód życia, uczestniczenia w nim czynnie, zapewne przyspieszył śmierć poetki. A na pewno doprowadzając do ciężkich stanów przedagonalnych, oswajał ze śmiercią. Do tego stopnia, że obcowanie z nią stało się rutyną. Poetka udomowiła Thanatosa na tyle, że może napisać:
ile razy można umrzeć z miłości
pierwszy raz to był gorzki smak ziemi (…)
Jak widać, czułam cierpienie Haliny. Poczuję też też Twoje produkty i usługi.